Rafał: Wasza grupa funkcjonująca już dość długo pod hasłem „Oddam obiad Elbląg”, odniosła wiele sukcesów i wciąż poszerza swoją działalność. Opowiedzcie proszę, od czego zaczęła się cała ta przygoda z pomaganiem?
Jacek: Od makaronu! – słyszę śmiech.
Rafał: Marto, nie wiedzieć czemu wszyscy patrzą na Ciebie. To pewnie coś znaczy – z uśmiechem mówię do Marty.
Marta: Wszyscy patrzą na mnie, dlatego, że ode mnie to się zaczęło. To nie było zaplanowane działanie. W ogóle. To był impuls. Pewnego dnia ugotowałam obiad, zostało go sporo i pomyślałam, dzieląc się tą myślą z Radkiem (Apanowiczem, mężem Marty - przyp. red.), że nie ma w Elblągu takiego miejsca, gdzie można to oddać. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, że nie ma u nas jadłodajni, żadnego punktu, oprócz standardowych miejsc pomocy społecznej. Nie ma możliwości zostawienia jedzenia w takim miejscu, z którego na pewno trafi to do osób potrzebujących – głodnych. Nawet nie chodzi mi tutaj o samych bezdomnych. Mamy często sąsiadów, którzy są po porostu biedniejsi . Sami znamy osoby starsze, które potrzebują pomocy, znam miejsca gdzie są rodziny, którym też się nie przelewa, ale nikt nigdy nie miał możliwości zebrania większej ilości jedzenia i dostarczenia im go. Nikt też chyba nie myślał w ogóle, żeby to zrobić. Tak mi się wydaje.
Internet daje tyle możliwości…Wpadł mi do głowy pomysł: a gdyby na Facebook`u stworzyć grupę „Oddam obiad” ? Radek powiedział tylko: „no to zrób”. No i zrobiłam – śmieje się Marta. Cel był taki, że w grupie miały być osoby , które same będą działały, które będą komunikować się między sobą i przekazywać żywność na takiej zasadzie, że jak jakaś pani ugotowała za dużo, czy ma weki albo sałatki, które zostały ze świąt, przyjęcia komunijnego, czy wesela. Czy ktoś tego potrzebuje, wie gdzie przekazać? Każdy miał między sobą takie informacje wymieniać. Bez naszego zaangażowania. Ludzie chcieli przekazywać jedzenie, ale krępowali się napisać o tym na Facebook`u, więc zaczęli pisać do nas, że chętnie podzielą się z innymi, ale nie wiedzą komu mogliby to oddać. Pytali nas, czy znamy osoby, które tego jedzenia potrzebują. Okazało się, że znamy takie osoby – przebywające w pogotowiu socjalnym.
Rafał: Więc zaczęliście zbierać ludzi, którzy chcą wesprzeć innych w ten sposób?
Radek: Ludzie pisali do nas w prywatnych wiadomościach: „mam dwa słoiki zupy, chętnie się podzielę”. My również informowaliśmy, że jeśli ktoś ma za dużo jedzenia, to może się nim podzielić z tymi, którzy nie mają. Nie myśleliśmy o takich hurtowych ilościach, jakie są teraz. I tak zaczęliśmy jeździć i zbierać to jedzenie. To był okres późnej zimy. Osoby przebywające w pogotowiu socjalnym zbierały się o określonej godzinie, a ja przywoziłem im kolację. Różne posiłki: ciepłe zupy i bochenki chleba – mieliśmy wtedy dostęp do sklepu wielopowierzchniowego, więc momentami ilość żywności była duża. Od tego się zaczęło.
Jedna z pierwszych osób, które zaczęły przekazywać nam jedzenie, była Dorota (Brzozowska – przyp.red.). Znaliśmy się wcześniej prywatnie, ale nie była to bliska znajomość. Pojechałem raz i drugi do Doroty po jedzenie. Zaczęła się coraz bardziej angażować. I nawet nie wiem jak to się stało, że została wiceprezesem. Tak się rozwijaliśmy. Ludzie chcą pomagać, ale krępują się, nie mają czym jedzenia przewieźć. Chcą mieć poczucie, że pomagają, ale oczekują ,że tę najtrudniejszą „robotę” ktoś wykona za nich. Postanowiliśmy wziąć to na swoje barki, więc rozbudowałem grupę. Robimy to, czego inni nie chcą, czyli wsiadamy w samochód i poświęcamy swój prywatny czas i jeździmy do potrzebujących
Rafał: A jak trafiła tu reszta z Was?
Marta: Oni tu niechcący przyszli – śmieje się.
Radek: To są osoby, które chciały pomóc w taki lub inny sposób. Poznaliśmy je z dobrej strony i zaczęliśmy angażować je w inne działania, niż te, którymi zajmowali się najpierw. Nasze historie są różne. Bardzo różne. Szymon pomagał w remoncie pewnej osobie znajdującej się w trudnej sytuacji. Wiedziano tam, że pomaga innym i tak trafił do nas. Bardzo się zaangażował, jest bardzo pomocy i zawsze można na niego liczyć.
Marta: Jego marzeniem było dołączenie do nas.
Szymon: Tak – śmieje się. Jak się urodziłem to miałem taki plakat nad łóżkiem, że chcę pomagać.
Radek: Dorota z czasem wzięła na siebie dowodzenie grupą, przejęła dowodzenie cała akcją. Jej zeszyt to jest nasza magiczna księga. Wszystko jest tam zapisane. Jak czegoś nie wiemy, to dzwonimy do niej. Ona wie wszystko. Jacek (Brzozowski , mąż Doroty – przyp. red) był z nami od początku. Wrócił po chwili z delegacji i nie wiedzieliśmy, czy nie zabierze nam Doroty. Ale dołączył do nas.
Jacek: Nie miałem wybory – dodaje ze śmiechem.
Beata: Ja zaczęłam w ten sposób, że robiłam porządek w szafach. Przygotowałam trochę pościeli, odzieży i powiedziałam sobie, że jeśli będzie komuś potrzebna, to służę swoją pomocą. My mieliśmy pełne ręce roboty, a Beata miała piękny samochód, który był dostępny o każdej porze.
Radek: Ania Michalska nie ma samochodu. To jej największy mankament – śmieje się. Ona tworzy nasze centrum dowodzenia. Jeśli jakiś produktów mamy dużo, to Ania uruchamia swoje kontakty i ludzie odbierają żywność od niej. Teraz z Beatą tworzą mikro – zespół.
Beata: Ania mieszka w centrum Elbląga i każdemu jest po prostu do niej najbliżej – dodaje z uśmiechem.
Anna Weber: Ja kilka razy odebrałam jedzenie i paczki od Doroty. Tak dołączyłam do grupy. Też mam auto, więc w miarę możliwości będę chodzić z Dorotą na wywiady.
Rafał: Opieracie się na zasadzie, że nie sprawdzacie swoich podopiecznych w instytucjach. Odwiedzając ich w domach potraficie określić ich sytuacje?
Dorota Brzozowska: To nie do końca wygląda w ten sposób. Jeśli ktoś jest naprawdę potrzebujący wykłada wszystko „na stół”. Ludzie mówią bardzo otwarcie o swojej sytuacji. Ufają nam. Pokazują dokumentację historii ich chorób. Nie musimy niczego dowiadywać w instytucjach. Wiemy od samych osób, które odwiedzamy, jaka jest ich sytuacja.
Radek: Dla nas nie jest ważne jak doszło do danej sytuacji. Nie dzielimy ludzi: ten nie zasługuje na pomoc, ten sam popadł w alkoholizm, tamten zdradził żonę, a jeszcze inny zostawił dzieci. Dla nas liczy się człowiek i sytuacja, w jakiej znajduje się teraz. Jest głodny, potrzebuje się odziać, nie ma wody, czy gazu. Sprawdzamy jednak, czy nasza pomoc nie została wykorzystana nieuczciwie. Jedzenie jest rozdawane bezwarunkowo. To nie podlega kontroli. Ktoś jest głody i dostaje jedzenie. Ale jeśli chodzi o pomoc materialną ,to my też czegoś wymagamy. Prosimy, by to, co jest możliwe do poprawienia przez naszych podopiecznych, zostało zrobione przez nich. Próbujemy pokazać im, że może być lepiej. Jeżeli jest bałagan, jest brud i my przywozimy środki czystości, to mówimy, żeby uprzątnęli to sami, pokazali, że mogą to zrobić, a my będziemy się zastanawiali jak pomóc dalej. Nie jest tak, że zarzucamy im całe mieszkanie ubraniami, ładnymi meblami, wszystko im naprawiamy, zawozimy kuchenkę, czy zlew i odjeżdżamy, a oni robią co chcą.
Rafał: Czyli wracacie do nich?
Radek: Wracamy, sprawdzamy, rozmawiamy, służymy pomocą.
Rafał: Macie określone po jakim czasie wracacie?
Marta: Nie, jest różnie. Jeśli to jest pomoc na większą skalę, szczególnie tam, gdzie są dzieci, czy osoby starsze, to nie umawiam się z nimi, że będę za dwa dni, ale jadę od razu, a w tym czasie na Facebook`u informujemy, że potrzebne jest określone wsparcie. Jeżeli chodzi o seniorów, to zawsze jest to pomoc długofalowa. Tam raczej sytuacja się sama nie zmieni, nie wzrośnie renta, nie dostaną nic więcej. Jeśli chodzi o młodych ludzi, którzy są w stanie być samodzielni, to pomagamy przeważnie do momentu kiedy stają na nogi. Bywa tak, że jedziemy do kogoś, do rodziny, która jest w bardzo trudnej sytuacji. Doraźnie organizujemy to ,co najpilniejsze, robimy podstawowe zakupy, a potem rozmawiamy w grupie jak pomóc długofalowo.
Rafał: Czyli zespołem decydujecie, jakie działania podjąć?
Radek: Staramy się wymieniać informacjami. Temu też służy grupa na Facebook`u. Przez Messengera piszę informacje do nas wszystkich i jeśli ktoś ma jakąś propozycję, dzieli się nią z nami.
Rafał: Macie podzielone z góry zadania, czy robicie to w zależności od aktualnej potrzeby?
Marta: Teraz już dzielimy się zadaniami. Mamy określone rodziny, które regularnie odwiedzamy –
Dodaje Radek. Ten, kto pierwszy się z nimi skontaktował, mówi, że to „jego rodzina” i jest pod jego opieką. Ale wymieniamy się informacjami i organizowaniem pomocy dla podopiecznych tej, czy innej osoby spośród nas.
Rafał: Jak dużo waszego czasu waszego czasu zajmuje pomaganie?
Radek: Gdyby ktoś umiał sprawić, że doba będzie miała 72 godziny, bierzemy w ciemno – odpowiada ze śmiechem .
Rafał: Rozumiem, że macie swoje życie rodzinne i zawodowe, które bywa zaniedbywane kosztem waszej działalności. Angażujecie swoje rodziny, poświęcacie prywatny czas. Czy udaje się Wam zachować równowagę i zadbać zarówno o osobiste sprawy i o pomaganie? W zawodzie „pomagacza” to bywa bardzo trudne.
Radek: To jest trudne i nie da się tego podzielić. Jeśli jadę gdzieś, to nie ma mnie z moimi dziećmi. Jeżeli jestem z nimi, to nie jestem z potrzebującą rodziną. Próbujemy to wypośrodkować, ale jest to trudne. Gdybym miał dwie godziny więcej w ciągu dnia, to bym dwie godziny więcej jeździł do ludzi. Często jest tak, że kiedy ja wracam, Marta jedzie „w teren” i widzimy się dopiero po kilku godzinach.
Dorota: W weekend staramy się troszkę zwolnić. Wtedy to się trochę udaje. Ale jeśli ktoś w sobotę, w środku dnia zadzwoni, żeby przyjechać po wielki gar spaghetti i górę jabłek, to jedziemy. Jeśli chodzi o jedzenie, to staramy się być dostępni całą dobę.
Szymon: Zwalniamy po godzinie 20:00 w niedzielę – śmieje się.
Radek: Jedzenie jest priorytetem. Nasza działalność nie miała by sensu, gdybyśmy pozwalali na to, żeby się marnowało. Jeśli ktoś napisze, że ma 2 słoiki zupy, to jedziemy po nie przez całe miasto.
Rafał: Czy cel, który wam przyświecał na początku, zmienił się pod wpływem doświadczeń, przemyśleń, czy pozostał ten sam?
Marta: Założeniem było od początku, żeby nie marnować jedzenia. Jeżeli zostaje nam przysłowiowa sałatka i wiemy, że ona „ nie zje się” przez kilka dni, to przekażemy ją tam, gdzie się przyda. To się nie zmienia. Nasza działalność zmieniła się w ten sposób, że nie tylko wozimy sałatkę ale bywamy też psychologami, pielęgniarkami, policją. Remontujemy mieszkania i przemeblowujemy życie. Jesteśmy rodzina dla tego, kto jej nie ma. Odwiedzamy pana Waldka, który jest teraz w hospicjum. On nie ma nikogo. Posiedzimy razem, poplotkujemy, zjemy ciastko, przywiozę mu owoce. Potrzeba było zorganizować mu napoje proteinowe. Mnie matce z dziećmi i wieloma wydatkami, ciężko było kupić taka ilość. Ale w grupie na Facebook`u jest 7 tysięcy 300 osób i w 20 minut załatwiliśmy to. Pan Waldek był przeszczęśliwy . Pytał: ale jak, ale skąd? Kim wy jesteście? Zawsze mówię wtedy, że aniołami. Któregoś razu, kiedy nie był jeszcze w hospicjum i zawiozłam mu żywność, powiedział „spadło mi to wszystko z nieba, gdyby nie wy, nie miałbym co jeść”. Anioły zawsze spadają z nieba, tak o sobie mówimy. Tak nazwali nas ludzie. Jeśli pojedziemy na dworzec i damy komuś miskę ciepłej zupy, to może nie zmieni to jego życia, ale tego konkretnego wieczoru, ktoś najedzony usnął na ławce. I jest mu wewnętrznie ciepło i dobrze. Chociaż ten jeden raz.
Dorota: Są też starsi ludzie, samotni, zostawieni przez rodziny. Trudno jest od tych osób wyjść, bo one chcą porozmawiać, potrzebują uwagi, bliskości, a oprócz nas nie mają nikogo. Najważniejsze nie jest to ,że zawiozę komuś obiad, ale to , że po prostu jestem. Niektórzy z naszych podopiecznych odeszli, ale ostatnich dni swojego życia nie spędzili samotnie…
Radek: Wiele razy ile odbieram telefon , na przykład od pani Hani: „przyjedziesz? A o której będziesz? To dobrze słoneczko” – śmieje si ę. To jest relacja jak babci z wnukiem.
Rafał: Wchodzicie w takie obszary i wypełniacie swoją pracą instytucjonalne wsparcie, które teoretycznie jest, ale w praktyce nie dociera w takim zakresie, w jakim jest potrzebne. I jest pozbawione pewnych emocji, relacji. Jak to skomentujecie?
Radek: Urzędnik jest przepracowany, sfrustrowany pracą i zarobkami i brakuje mu po prostu ludzkiego podejścia do potrzebujących. My pomagamy rozmawiając, budując relacje. Inaczej niż zimne instytucje.
Rafał: Dzisiaj sformalizowaliście się jako stowarzyszenie. Czego potrzebujecie, by działać jeszcze prężniej? Czy myślicie o współpracy z innymi organizacjami, czy instytucjami?
Radek: W takich przedsięwzięciach jest potrzeba wiele pieniędzy. Założyliśmy stowarzyszenie z myślą o możliwości pozyskiwania funduszy na naszą działalność. Pokazujemy ją w internecie, nie po to, żeby się chwalić, ale żeby ludzie, którzy nas wspierają i nam pomagają widzieli co robimy. Dysponujemy ich pieniędzmi i jesteśmy ich rękoma. Musimy pokazać, że ich pomoc nie idzie na marne. Do tego też potrzebne są nam te wszystkie media.
Rafał: Czy chcecie się tym zająć również zawodowo? Część z Was i tak poświęca pomaganiu tyle godzin, co na pełnym etacie.
Marta: Nie wiem, czy wtedy nie miałaby za dużych oczekiwań odnośnie tej pracy. To byłabym moja praca i oczekiwałabym satysfakcji finansowej. Większą, bo osobistą satysfakcje mam robiąc to za darmo, po godzinach, wracając do domu z uśmiechem.
Radek: Trudno byłoby brać za to pieniądze, wiedząc, że potrzebne są osobom, którym pomagamy. To tak, jak byśmy zabierali im, żeby mieć dla siebie.
Rafał: Macie już jakichś naśladowców, których zainspirowało to, co wy robicie?
Radek: Tak, mieliśmy odsłuchy, że są osoby które zastanawiają się, czy nie robić czegoś podobnego. U nas jest o tyle łatwiej, że Elbląg nie jest bardzo dużym miastem. W Warszawie taki pomysł by nie przeszedł. Jest wielu przyjezdnych, relacje są o wiele luźniejsze. Elblążanie są świadomi, że jeśli komuś przekazują zupę, to ona rzeczywiście trafi do tego, komu jest potrzebna. Tu ludzie są sobie bliżsi. Co chwilę wymyślamy nowe inicjatywy. Zawieszona Woda, Zawieszony Obiad. Teraz akcja Oddam zakupy. Chcemy, żeby nasz znak był bardzo rozpoznawalny w całym Elblągu. Zakleimy całe miasto, tylko jak będzie stowarzyszenie, to będziemy robili to legalnie – śmieje się.
Rafał: Jaki macie cel na najbliższy czas?
Marta: My nigdy nie mieliśmy ustalonych celów. Wszystko dzieje się samo. Wpadamy na pomysł z zawieszonymi warzywami - i te warzywa są. Ta grupa na Facebook`u tworzy nas. Sami ludzie proponują co jeszcze możemy zrobić, by pomagać innym.
Rafał: Ile osób was dzisiaj wspiera?
Radek: Ponad 7300. Tyle osób jest w grupie „Oddam obiad”. Jedni są bardziej, inni mniej aktywni. Jest kilkaset osób, które pomagają regularnie, kilkadziesiąt, które są dostępne na każdą prośbę.
Rafał: Jakie warunki trzeba spełnić , żeby do was dołączyć?
Szymon: Dobre chęci i dużo czasu. I najlepiej duży samochód! Dzisiaj nie miałem gdzie włożyć córki, jak odbierałem ją ze żłobka – śmieje się.
Katarzyna Ciszewska, Rafał Narnicki
Nasi rozmówcy: Szymon Ziajko, Marta Apanowicz, Dorota Brzozowska, Anna Weber, Jacek Brzozowski, Beata Lewarowska, Anna Michalska, Radosław Apanowicz