Jest 20.00. Teoretycznie dobiega końca maraton mojego dnia o ile zaakceptuję, że sesję jogi zrobię jutro, a kilka otwartych zakładek rzeczy do przeczytania po prostu zamknę. Kolejnego dnia, ja kobieta i ja liderka myślę sobie, że coś takiego jak godzenie ról po prostu nie istnieje, a my balansujemy na cienkiej linii wizji idealnej matki naszych babek oraz wizji zarządzania dobrze sprawdzającego się w świecie mężczyzn. Coraz częściej doświadczając, że obie te rzeczy są po prostu dla nas kobiet niedostosowane, nieprawdziwe szukamy czegoś co będzie nasze. Coś w czym nie będziemy musiały wybierać. W prawdziwie kobiecym stylu, który nie jest synonimem tysiąca frazesów o słabszej, czy delikatniejszej płci, ale odkrywający naszą siłę i potencjał, który jest nieprzeciętny.
Od wieków uczono nas jakichś ról. Mamy być matkami, żonami, babkami, pracownicami. Nauczono nas mówić językiem roli, do której przepisano cały gorset powinności. Byłyśmy ważne i znaczące, gdy te powinności potrafiłyśmy zrobić jak należy. Każdego dnia słyszę w sobie krytyka, który ciągle mi mówi jaką to kobieta dzisiaj nie byłam, jaką nie jestem i ile we mnie do ideału. Ideału, który ustanowił system męskich decydentów. Czego od nas potrzebowano to nam wpajano, a my w to grałyśmy nie odkrywając kim naprawdę jesteśmy i kim możemy być. Część ludzkości o niezwykłym potencjale, który może sprawić, że świat będzie miał dokładnie to czego potrzebuje. Co w sobie nosimy, a co ma znaczenie w przemianie społecznej?
Jesteśmy obecne. Zawsze. W każdej minucie, gdy ktoś potrzebuje tej obecności, która wspiera. Potrafimy stawić się na wezwanie, bez zbędnych pytań i słów. Jesteśmy widzące każdego człowieka oddzielnie i odbieramy jego uczucia, emocje. Nie ma dla nas jakiejś masy ludzi. Każdy jest historią, którą czytamy i której chcemy towarzyszyć. Potrafimy znaleźć więc balans między indywidualnymi interesami a dobrem wspólnym, podejmując niejednokrotnie śmiałe decyzje. Jesteśmy działaniem i zmianą. Jesteśmy niezwykle odważne w testowaniu innowacji, kreowaniu i wprowadzaniu wszelkich rzeczy, które są obietnicą lepszego świata. Kochamy ten świat lepszy, pełen ideałów i chętnie go tworzymy. Jednocześnie on jest dla nas nagrodą. Nie potrzebujemy pochwał, władzy, tronu. Potrzebujemy widzieć, że sprawczość jest w nas i zmiana jest możliwa, a z nią jasne oblicza naszych przyjaciół i bliskich. Jesteśmy świadome, wolne, odpowiedzialne. To wszystko sprawia, że nasze przewodzenie jest tak ważne w obecnych czasach. Te setki tysięcy kobiet liderek w naszym społeczeństwie to dowód, że to przewodzenie może wyglądać inaczej i że potrafimy to robić. Przewodzenie horyzontalne, turkusowe jest naszą naturą. Gdy sięgniemy do naszego pierwotnego rdzenia kobiecości okazuje się, że mamy w sobie to, na co tak wielu z nas czeka. Na przywództwo z serca, miłości, w charyzmacie skierowanym na widzenie, że każdy człowiek jest ważny. Bywamy też okrutne, gdy ktoś zagraża tej idei, sprawie, sprawiedliwości, gdy ktoś krzywdzi tych, za których jesteśmy odpowiedzialne. I nikt tak jak my nie jest tak wytrwały, cierpliwy i skuteczny.
Mało nas w polityce, bo to ciągle męski świat, ale pełno nas wśród ludzi, aktywnie działających i zmieniających nasze małe ojczyzny. Mamy w sobie taką różnorodność, z której swobodnie możemy czerpać w dynamicznie zmieniającym się świecie. Czasem słyszę, że jeżeli kobiety chcą rządzić to niech sobie tę władzę wezmą, a nasza niska aktywność polityczna dowodzi, że to nie nasze miejsce. Znowu mamy robić coś w męskim stylu i wykazać się dynamiką z odcieniem agresji. Iść w konkurencję, stoczyć bitwę, by dostać legislację własnego głosu.
Kobieta u władzy, kobieta liderka ma przypominać mężczyznę. Nosić garsonkę i mieć ostrość, której się nie lekceważy. Wiele z nas jednak czuje, że to nie nasz styl, nie nasza forma. Zagospodarowujemy się więc hurtowo w społecznościach, w których możemy być sobą. Kreować, zmieniać, decydować i wpływać. Złościć się i tulić. Wydobywać każdą naszą różnorodność bez oceny, czy jest to właściwe bądź nie. Liderstwo kobiet jest po prostu inne i nie inne po to by porównywać nas z mężczyznami. Stary język ciągle zestawia kobietę albo w przeciwieństwie albo podobieństwie. Jesteśmy albo słabe, delikatne, wrażliwe, albo jesteśmy babochłopami, mamy jaja, gdy wykazujemy trochę więcej zdecydowania. Pewnie minie trochę czasu, gdy to, co stanowi wartość i siłę przestanie być synonimem słabości. My jako kobiety czasem też się w tym gubimy i szukamy tego rdzenia naszego jestestwa bez porównywania się i spełniania cudzych oczekiwań. Wiemy jednak intuicyjnie, że idą inne czasy, które potrzebują nas jako liderek, nas u władzy, nas w przewodzeniu. My kobiety po prostu nie toczymy wojen nikomu niepotrzebnych, wojen z pychy, władzy i ego.
Urszula Podurgiel