Powstaje dokument zdjęciowy olsztynian w dobie pandemii. Magdalena Sulwińska z Olsztyna, fotografka, zainspirowana amerykańskim projektem, tworzy niezwykły obraz codzienności rodzin w izolacji. Wszystko po to, by umilić im czas kwarantanny.
— Spodziewała się pani, że odzew na pani olsztyńską wersję „The Front Porch Project” będzie tak duży?
— Rzeczywiście trochę mnie to zaskoczyło. Oczywiście spodziewałam się, że zainteresowanie będzie duże, ale nie w takim stopniu.
— Te fotografie to zdjęcia rodzin, wykonane z bezpiecznej odległości. Rodzin stojących na balkonach, za ogrodzeniami. Kiedy przyjeżdża pani na miejsce, co rodziny mówią najczęściej?
— Zdarza się, że rodziny trochę narzekają na izolację, ale mój przyjazd niezmiernie ich cieszy. Jest w nich też trochę bunt przeciwko izolacji, brakuje im normalności. Trudno jest szczególnie rodzinom z dziećmi, tym żyjącym na małym metrażu. Wiadomo. Są zamknięci, nie mogą wychodzić, a atmosfera z czasem się zagęszcza. Jest im po prostu ciężko.
— Na pani zdjęciach jest dużo rodzin wielodzietnych.
— Tak się akurat złożyło. Część fotografowanych osób to moi znajomi, potem dołączyli znajomi znajomych. Choć teraz akcja rozrasta się i nie będą to już same rodziny. Właśnie mam za sobą fotografię pary po sześćdziesiątce, a po świętach szykują się single ze zwierzętami. Także nie jest to projekt, który kieruje wyłącznie do rodzin. Tak naprawdę do wszystkich.
- Pani projekt, choć wcale nie było to pani zamierzeniem, wpisuje się w wielką społeczną mobilizację. Są akcje organizacji pozarządowych, ale pojawia się również wiele społecznych inicjatyw. Zauważa pani, że jest ich więcej?
- Tak, i to rzeczywiście widać. Wielu moich znajomych działa, a polega to przede wszystkim na polecaniu wzajemnie swoich usług. Zachęcam, aby robić zakupy u małych, lokalnych właścicieli firm czy osób zajmujących się usługami. Czasem wystarczy, by ktoś kupił coś więcej, wpłacił zaliczkę, a małej firmie uda się przetrwać. Można już dziś zamówić wizytę u kosmetyczki, wpłacić zaliczkę, ale zabieg zrealizować później. Takich akcji jest bardzo dużo. Oczywiście zachęcam do takich działań. Może nie jest to zorganizowana inicjatywa, ale każdy, kto czuje, że może pomóc, włącza się
— Nie było to tak, że fotograf nie może żyć bez ludzi, więc w tych trudnych czasach pomyślała pani o realizacji „The Front Porch Project”?
— Trochę tak, ale choć w dużej mierze zainspirował mnie projekt o tej samej nazwie, który powstał w Stanach Zjednoczonych. Kiedy zobaczyłam zdjęcia wykonane przez fotografów, którzy z drona robią portrety mieszkańców wieżowców, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zafascynował mnie klimat tych zdjęć i sami portretowani. Były tam ludzie w piżamach, rodziny z transparentami. Osoby, które decydując się na udział w tym projekcie, miały również ważne przesłanie. Chciały w ten sposób się wypowiedzieć. Naprawdę robiło to wrażenie. Zachwyciłam się też zdjęciami innych fotografek z Polski, które też w swoich miejscowościach robiły ten projekt. Pomyślałam, że też mogę dołączyć do tego grona. Popytałam znajomych, wyrazili zainteresowanie i tak to się wszystko zaczęło. Teraz projekt naprawdę się rozrósł i żyje już własnym życiem.
— Chętnych nie brakuje?
— Mam już około 100 osób, które chcą wziąć udział w tym projekcie, a lista chętnych wciąż się wydłuża.
— Dodajmy, że udział w akcji jest całkowicie bezpłatny.
— Tak, akcja jest całkowicie bezpłatna. Każda rodzina otrzymuje zdjęcie w wersji elektronicznej. Warunek jest jeden. Rodziny czy osoby, które zdecydują się na udział, muszą wyrazić zgodę na publikację. Oczywiście ludzie w podziękowaniu wręczają drobne upominki. Od jednej z rodzin dostałam na przykład drożdże (śmiech). Czasem to słoiczek ze swojską żurawiną, innym razem z plastelina od małej dziewczynki. Jednak najważniejszym celem, który wyznaczyłam sobie jeszcze przed rozpoczęciem projektu, było utrzymanie kontaktów z moimi klientami. Nie chcę, by o mnie zapomnieli. I chyba to się udało, bo odzew jest ogromny. Odzywają się też media. To wszystko w tym trudnym czasie, podnosi na duchu. Daje motywację, by działać i przetrwać te trudne czasy. Jest też coś jeszcze. Znaleźliśmy się w przełomowym momencie, więc zdjęcia będą miały dużą wartość. Zapiszą się w historii. Dokumentują przecież rodziny w dobie izolacji. Pokazują nas w tym tak trudnym dla nas czasie.
— Trudnym również dla fotografów.
— Tak, ale dziś dodaje mi sił. Najważniejszy jest ten kontakt z ludźmi. Jest on potrzebny zarówno mnie, jak i fotografowanym przeze mnie ludziom. Na co dzień jestem bardzo aktywna, więc siedzenie w domu i pozostawanie bez zajęcia, nie jest dla mnie. Nie czuję się z tym dobrze. W tej chwili nie mogę też realizować sesji, które robiłam do tej pory. Obecnie nie ma sesji ślubnych, rodzinnych, noworodkowych, kobiecych czy biznesowych, które wykonuję. Stąd pojawił się ten projekt, całkowicie bezpieczny, bo zdjęcia wykonuję z dużej odległości. Jak widać, trafiłam w dziesiątkę.
— Ma już pani plan, co stanie się ze zdjęciami? Może wystawa?
— Pewnie tak, choć w tej chwili jeszcze o tym nie myślę. Taki pomysł się pojawił, takie rozwiązanie podpowiadają też inni. Jednak trudno dziś wyznaczyć konkretny termin. Na pewno będę dalej robić zdjęcia, aż zakończą się obostrzenia. Widzę, że projekt ma naprawdę potencjał i warto go kontynuować. Jeszcze tylko nie wymyśliłam, w jaki sposób.
— Wiadomo też, że to trudny czas dla wielu osób. Pani apeluje, żeby wspomagać m.in. fotografów, którzy dziś nie zarabiają.
— Tak, i to się dzieje. Wspieramy się wzajemnie, na przykład kupując lokalnie swoje produkty, usługi. Apeluję do moich klientów, żeby rezerwowali sesje i zostawiali zadatek, a fotografie wykonamy, kiedy będzie już można to zrobić. Ludzie to rozumieją i rzeczywiście rezerwują terminy. To ogromnie cieszy. Im więcej takich zamówień będzie, im więcej osób wpłaci zaliczkę, ja będę w stanie przetrwać. Powtarzam też, żeby kupować od lokalnych producentów, od ludzi, którzy tutaj działają. Odzew jest naprawdę duży, który pokazuje, że możemy na siebie liczyć. I to jest ta pozytywna strona tej całej trudnej sytuacji.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz