- Dopóki będę widziała, że potrafię i mogę, to będę działać. Wizja siedzenia w domu mnie nie pociąga. Co miałabym tam robić cały dzień? Siedzieć przed telewizorem? – pyta przekornie Teresa Bocheńska, pionierka ruchu pozarządowego w Elblągu, obecnie także prezeska lokalnego Banku Żywności. Z aktywną seniorką rozmawiamy o początkach NGO, współpracy z samorządem i nowej siedzibie Banku.
- Jak powstawało NGO w Elblągu? Jakie były początki działalności organizacji pozarządowych?
- Pamiętam, że już w Komitecie Obywatelskim Solidarność, który organizował pierwsze wybory w 1989 r., a którego byłam członkiem, powstała Komisja do spraw pomocy dzieciom z porażeniem mózgowym. Po wyborach ta komisja przekształciła się w Fundację Pomocy Dzieciom z Porażeniem Mózgowym. Teraz to jest Fundacja Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym im. Matki Teresy z Kalkuty. W międzyczasie powstawały też inne organizacje, głównie dla osób chorych i niepełnosprawnych, a duże organizacje ogólnopolskie, takie, jak Polskie Stowarzyszenie na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym (obecnie Polskie Stowarzyszenie na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną) czy Polski Związek Niewidomych szukały form działalności adekwatnych do nowej rzeczywistości politycznej i społecznej. Było to środowisko bardzo zaniedbane za czasów komuny, odizolowane od reszty społeczeństwa, które wreszcie miało szansę uzyskania pełni praw obywatelskich i poprawy warunków życia. Pojawiło się kilka sprawczych i kreatywnych osób w tym środowisku, między innymi Ewa Sprawka, która właśnie wróciła do Elbląga po studiach w Krakowie i założyła Klub Młodzieży Niepełnosprawnej „Nie jesteś sam”. Moja obecność wśród osób z niepełnosprawnościami wynikała z wcześniejszej działalności w Towarzystwie Walki z Kalectwem, które w Elblągu w nowych warunkach nie przetrwało.
- Wśród tych sprawczych i kreatywnych osób trzeba wymienić także Teresę Bocheńską.
- W pierwszej kadencji zostałam radną Rady Miejskiej. Samorząd terytorialny to było jedno z najważniejszych osiągnięć transformacji. Trzeba było zbudować go od zera. Samorząd i organizacje pozarządowe, które w tamtym czasie powstawały, to byli naturalni partnerzy. Byli i są do tej pory, bo w dużej części zajmują się przecież problemami tych samych mieszkańców. Brakowało nam - organizacjom - silnej reprezentacji wobec władz miejskich, które decydowały o warunkach życia w mieście. Takie problemy były w wielu miastach. Organizacje osób niepełnosprawnych zaczęły tworzyć Rady Konsultacyjne, które wzmacniały ich siłę. W Fundacji Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym powstała inicjatywa utworzenia takiej Rady w Elblągu. Na początku nie myśleliśmy o formie rejestrowej, tylko o federacji. Zaprosiliśmy ponad 20 podmiotów - organizacji pozarządowych i instytucji, które działały w tym obszarze. Po szeregu spotkań udało nam się stworzyć statut i ustalić formy naszego działania. Wtedy właśnie, w 1992 roku urodziła się Elbląska Rada Konsultacyjna Osób Niepełnosprawnych. I już w 1992 roku występowaliśmy jako reprezentacja środowiska wobec Rady Miejskiej. Wówczas zresztą Rada Miejska też była inna, bo nie było klubów partyjnych, a każdy radny był odpowiedzialny za to, co robi i miał możliwość przedstawienia własnej inicjatywy. Rada była otwarta. Wysoko cenię pierwszego prezydenta Józefa Gburzyńskiego. Uważam, że był bardzo dobry na tamten czas - odważny, otwarty i niezwiązany z żadnym wąskim środowiskiem. W Radzie Miasta zajmowałam się w dużej mierze problemami osób z niepełnosprawnościami. Z inicjatywy ERKON stworzono dwa projekty uchwał dotyczące poprawy ich warunków życia. To były pierwsze uchwały w tym zakresie, które Rada Miejska przyjęła. Jedna z nich dotyczyła likwidacji barier architektonicznych w mieście, a druga edukacji integracyjnej - chodziło o otwarcie szkół publicznych dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnościami. Przed uchwaleniem tych projektów zorganizowana została cała sesja Rady Miejskiej poświęcona wyłącznie problemom osób z niepełnosprawnościami. Takie wydarzenie dzisiaj jest nie do pomyślenia.
- Później nastąpiła zmiana władz…
- Tak. Stanowisko wiceprezydenta objął Jerzy Müller. Bardzo dobrze nam się z nim współpracowało, zrobił wiele dobrego na rzecz naszego środowiska. Zajmował się sprawami społecznymi w mieście i pracował nad tym, żeby te uchwały wprowadzić w życie. Powstała mapa dostępności obiektów publicznych dla osób z niepełnosprawnościami, jeszcze bardzo niedoskonała. Otwarcie szkół i przedszkoli nie było proste. Było wiele rzeczy do zrobienia, ale pod wpływem organizacji pozarządowych placówki powoli przygotowywały się do tego, żeby zacząć przyjmować wszystkie dzieci.
Następnie ERKON, który gromadził liderów różnych organizacji, stanął na czele środowiska ngosowego w Elblągu. Prowadziliśmy między innymi poradnictwo dla liderów i organizacji ze wszystkich obszarów, co nas bardzo obciążało. Doszłyśmy z Ewą Sprawką do wniosku, że w Elblągu powinna powstać organizacja, która będzie zajmować się wsparciem organizacji pozarządowych. Za wzór wzięłyśmy sobie organizację z Gdańska z Jerzym Boczoniem na czele. Jerzy był naszym mistrzem. On nas uczył i nam podpowiadał. W wyniku tej pracy powołane zostało Elbląskie Stowarzyszenie Wspierania Inicjatyw Pozarządowych. ESWIP miał być organizacją, która wspiera wszystkie ngosy, pomaga w ich powstawaniu i rozwoju i buduje społeczeństwo obywatelskie.
- A jakie były początki elbląskiego Banku Żywności?
- W 2001 roku przyjechał do nas Marek Borowski z olsztyńskiego Banku Żywności. On zachęcił nas do tego, żeby taki Bank założyć w Elblągu. To nadal był trudny czas, było duże bezrobocie i wiele biednych osób. Taki Bank Żywności był wówczas potrzebny. Inicjatorem i założycielem stał się ERKON. Do jego utworzenia zaprosiliśmy nie osoby fizyczne, ale stowarzyszenia. Były to ERKON, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, Regionalne Centrum Wolontariatu i Towarzystwo Rodziców i Przyjaciół Dzieci z Wadami Słuchu.
Działalność naszego Banku Żywności zaczęła się od bożonarodzeniowej zbiórki żywności w grudniu 2001r. Odbyła się wtedy w zaledwie 6 sklepach przez jedno popołudnie. Zebraliśmy wówczas ponad 200 kilogramów żywności. Zmieściło się to nam w kącie jednego pokoju. Byliśmy tacy dumni i szczęśliwi, że udało nam się tyle tej żywności zebrać! W następnym roku przygotowaliśmy statut i zarejestrowaliśmy organizację. Wtedy zaczęły się starania o pomieszczenia, trzeba było się gdzieś umieścić. ESWIP udostępniło nam pół pokoju z jednym biurkiem i dostaliśmy od miasta pomieszczenie w piwnicy na magazyn.
- Jak Bank Żywności zmieniał się na przestrzeni lat?
- Zmieniał się bardzo, zresztą jak wszystkie Banki w Polsce. Zaczęliśmy otrzymywać dary od producentów, tak, że tą naszą piwnicę często mieliśmy wypełnioną po sufit. Dosyć szybko powstała Federacja Banków Żywności. Zgłosiliśmy akces, ale minęło parę lat, zanim spełniliśmy standardy dotyczące między innymi ilości pozyskiwanej żywności. Żeby te kryteria spełnić, potrzebowaliśmy większych pomieszczeń. Udało nam się wynająć duże pomieszczenia w nowym budynku spółdzielni ELSIN przy ul. Warszawskiej. To było dobre i wygodne miejsce, dostępne dla ludzi. W pewnym momencie w Elblągu powstała centrala na Polskę północną firmy RUCH. RUCH miał w Elblągu hurtownię przy ul. Stefczyka, ale okazała się za mała i dyrektor centrali szukał większych pomieszczeń. Spodobały mu się hale w ELSIN-ie. Zgodnie z wolą ówczesnego prezydenta Elbląga, zamieniliśmy się miejscami z RUCH-em i tak przenieśliśmy się do naszej obecnej siedziby przy ul. Stefczyka.
- Z jakimi trudnościami musicie się mierzyć?
- Ustawicznym brakiem pieniędzy. Na początku było dużo więcej problemów, nie mieliśmy na przykład samochodu, musieliśmy ciągle prosić o pomoc w transporcie, zwłaszcza przy zbiórkach żywności. Pierwszy samochód, który zdobyliśmy, to była taka stara, mała karetka sanitarna. Podarował nam ją koszaliński Bank Żywności. Później pojawiły się możliwości pozyskania grantów na zakup samochodu i innego sprzętu. Zakupiliśmy najpierw jeden, potem drugi samochód dostawczy z chłodnią. Biura mamy wyposażone również z różnych źródeł, jak choćby komputery, które podarował nam Sąd Rejonowy, wymieniając swoje urządzenia na nowsze.
- Udało Wam się pomóc wielu ludziom, dzięki Wam całe rodziny mają co zjeść. Co można zaliczyć do Waszego największego sukcesu?
- Powiększamy obszar działania. Oprócz miasta Elbląga jest to obecnie 13 gmin. Największym sukcesem jest udział w unijnym programie pomocy żywnościowej, który obejmuje największą liczbę beneficjentów. Realizowany jest on za pośrednictwem Federacji Polskich Banków Żywności, która jest ogólnopolskim operatorem tego programu. W tej chwili czekamy na kolejną edycję, która ma się rozpocząć w przyszłym roku. Na realizację tego programu otrzymujemy dofinansowanie w postaci refundacji kosztów w wysokości wyliczanej według algorytmów związanych z wartością otrzymanej żywności.
Za swój sukces uważamy to, że się rozwijamy, współpracujemy z coraz większą liczbą organizacji, powiększamy zasoby, realizujemy różne dodatkowe projekty. Do naszych osiągnięć zaliczam też nawiązaną bardzo dobrą współpracę z kołami wolontariatu w szkołach.
Po wejściu w życie ustawy o niemarnowaniu żywności odbieramy tzw. niehandlową żywność z sieci handlowych funkcjonujących w Elblągu. Żywność sklepową przekazujemy głównie do placówek, które prowadzą dożywianie lub prowadzą pomoc żywnościową. Produkty trafiają do takich placówek jak Środowiskowe Domy Samopomocy czy Warsztaty Terapii Zajęciowej, schronisko dla osób w kryzysie bezdomności, a także do organizacji, które pomagają osobom w kryzysie bezdomności, gotują posiłki dla osób starszych. Dla nich to jest teraz, zwłaszcza po podwyżkach cen, ogromna pomoc. Zawsze słyszymy gorące podziękowania ze strony pracowników tych placówek.
Mamy też jeden dzień w tygodniu, kiedy paczki „sklepowe” wydajemy osobom indywidualnym, ale to jest mała grupa osób, która naprawdę znalazła się w wyjątkowo trudnej sytuacji.
- Rusza budowa nowej siedziby Banku. Proszę opowiedzieć o tej inwestycji.
- Początki były trudne, bowiem wniosek w sprawie budowy został napisany już 3 lata temu. Wtedy wzięliśmy udział w konkursie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, bo nasza działalność również związana jest z ochroną środowiska, z ratowaniem ziemi przed nadmiarem odpadów. Wówczas otrzymaliśmy dotację, ale pieniędzy niestety było za mało, bo w tym okresie - na przełomie lat 2019-2020 - ceny zaczęły gwałtownie rosnąć. Okazało się, że za te pieniądze, o które zresztą sami wnioskowaliśmy, nie jesteśmy w stanie wybudować magazynu, więc trwały negocjacje z Funduszem o zwiększenie dotacji. To się na szczęście udało.
Nasza obecna siedziba znajduje się w wynajmowanych pomieszczeniach, które właściciel planuje sprzedać. Dlatego bardzo zależało nam na własnej siedzibie. Władze miasta przekazały nam działkę w użytkowanie wieczyste, z bardzo dużą bonifikatą, więc byliśmy w stanie ją przejąć.
Działka musiała być na uboczu, żeby swobodnie mogły podjeżdżać tiry z żywnością, a z drugiej strony, nie mogła być gdzieś daleko, bo przecież mamy swoich beneficjentów. Znaleźliśmy dogodne dla nas miejsce przy ul. Kwiatkowskiego.
Według harmonogramu budowa powinna zakończyć się jeszcze w tym roku. Będzie co prawda jeszcze sporo prac wykończeniowych wewnątrz, bo całe zaplecze biurowe i socjalne jest pod dachem hali. Ma być pompa ciepła i fotowoltaika, więc eksploatacja magazynu powinna być dużo tańsza, niż obecnie. Poza tym działka jest na tyle duża, że oprócz budynku, planujemy stworzyć ogród. Marzymy też o tym, żeby postawić tam ule.
- Skąd wziął się pomysł na to, żeby swoje życie poświęcić działaniom społecznym?
- Zawsze byłam osobą aktywną. Już w 4 klasie szkoły podstawowej zostałam przewodniczącą samorządu szkolnego. Zawsze interesowałam się też życiem publicznym. Moja działalność zaczęła się od polityki, jeszcze na studiach. Był rok 1968, marzec. W działania z tamtego okresu byliśmy z mężem aktywnie zaangażowani. To była moja inicjacja polityczna i obywatelska. Nawet chyba bardziej obywatelska. Nigdy nie należałam do żadnej partii.
Później przyszła Solidarność. Pracowałam wtedy w biurze. Organizowanie strajków w biurze nie miało sensu. Pisaliśmy jednak swoje postulaty i wysyłaliśmy do Gdańska. We wrześniu, zaraz po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, w naszym biurze powstała Zakładowa Komisja NSZZ Solidarność, której zostałam przewodniczącą. Później był stan wojenny, działalność podziemna, a reszta byłą konsekwencją tych wydarzeń. Jeżeli chodzi o działalność na rzecz osób z niepełnosprawnościami, to jeszcze w latach 80-tych do pracy na ich rzecz namówił mnie Karol Kowzan, prezes Towarzystwa Walki z Kalectwem. To pozwoliło mi poznać problemy tych osób i zaowocowało wstąpieniem do Komisji Pomocy Dzieciom z Porażeniem Mózgowym, od czego zaczęła się moja działalność pozarządowa po transformacji. Miałam również szczęście spotkać pełnych pasji społecznej, aktywnych ludzi. To wszystko, co robię, to nie jest tylko moja indywidualna działalność. To zawsze było i jest coś, co się robi wspólnie, z grupą zaangażowanych ludzi.
- Jest Pani społecznikiem od wielu lat. Jak udało się Pani uniknąć wypalenia? Jak to się robi?
- Potrzeby społeczne są cały czas. Jestem zwolenniczką zasady pomocniczości. Najpierw trzeba rozwiązywać problemy i zaspokajać potrzeby we własnym zakresie, we własnej wspólnocie, dopiero wtedy, gdy własne siły i zasoby nie wystarczają, korzystać z pomocy gminy i kolejnych szczebli administracyjnych. Ciągle jest bardzo dużo do zrobienia w sferze społecznej. Gdy się widzi, że działalność organizacji przynosi rezultaty, pomaga, gdy rodzą się nowe inicjatywy - chce się działać dalej. Dopóki będę widziała, że potrafię i mogę, to będę to robić. Nie pociąga mnie wizja siedzenia w domu. Co miałabym tam robić cały dzień? Siedzieć przed telewizorem?
Karolina Król
Fot. Kuba Qbi Strumiński