Czcionka:
Kontrast:
Doktor Ewa od ptaków
data dodania: 22.08.2020
Doktor Ewa od ptaków

W każdym roku w sezonie lęgowym do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie trafia kilkuset pacjentów,  a pracownicy odbierają po kilkadziesiąt telefonów dziennie. O pracy, wyzwaniach i życiu ośrodka opowiada Ewa Rumińska, weterynarz, założycielka Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Dzikich i koordynator Fundacji Albatros, która działa od 2006 roku w Bukwałdzie.

 

– Podobno najczęściej ludzie mówią o tobie: doktor Ewa od ptaków. Jak jeszcze?
- Wiesz, niektórzy jeszcze zwracają się do mnie „mamo” (śmiech). Jak jeszcze? Chyba trzeba bardziej ludzi zapytać. Najczęściej mówią do mnie po imieniu, czyli Ewo, po prostu.

– Jesteście najbardziej rozpoznawalnym ośrodkiem ratującym ptaki. W sezonie telefon dzwoni niemal bez przerwy. To telefony z okolic Olsztyna, czy nie tylko?
– Wiele osób w momencie, kiedy znajduje ptaki, wyszukuje nasz numer w sieci i dzwoni. W wielu przypadkach nie ma pojęcia, że dodzwonili się do Bukwałdu. Dzwonią z Olsztyna, ale i z Krakowa na przykład. Z Zakopanego, Rzeszowa, spod granicy rosyjskiej. I kiedy już z nami rozmawiają dopytują, czy zajmujemy się dzikimi zwierzętami. Często ludzie są przekonani, że jesteśmy organizacją z dużymi funduszami i są przeświadczeni, że naszym obowiązkiem jest pojawić się u nich natychmiast po zgłoszeniu. Kiedy zaczyna się sezon lęgowy, liczba chorych i rannych ptaków, które tu trafiają, gwałtownie wzrasta. Wypadają z gniazd, stają się ofiarami kotów czy miejskich niebezpieczeństw. Proszę, by je przywieźli do nas, co najczęściej budzi emocje. Na szczęście pomagają nam wolontariusze, którzy w wielu przypadkach zabezpieczają ptaki i przywożą do nas. Czasem interwencję udaje się przeprowadzić szybko, ale zdarza się, że nie jest to możliwe. Dlatego najczęściej zachęcam do kontaktu z naszą Ptasią Strażą, czyli naszymi wolontariuszami.

- No właśnie. W ratowaniu ptaków ogromne zasługi ma Ptasia Straż.
– Ten projekt, który działa już od kilku lat, nasza perła. Zgromadziła fantastycznych ludzi. Gdyby nie oni, nie byłoby szans, by zaangażować się w kolejne interwencje, jeśli w ośrodku, w sezonie, jest około trzystu pacjentów. Nie jesteśmy w stanie się rozdwoić. Jedyne, co nam by pozostawało, to rozstroić się nerwowo. Mamy ptaki, które muszą mieć leczenie, opiekę, trzeba je nakarmić. Jeżeli zostawimy tutaj, w ośrodku, chore stworzenie bez opieki, a pojedziemy po inne, to te zostawione w Albatrosie umrze. Jeśli ktoś jest wrażliwym człowiekiem i podejmuje akcję ratunkową zwierzęcia, to niech ją doprowadzi do końca.

- Stajemy się bardziej wrażliwi?
- Na pewno coraz łatwiej radzimy sobie z komunikacją. I w każdym miejscu na świecie potrafimy wpisać w wyszukiwarkę zdanie: „znalazłem ptaka, co zrobić?”. I wtedy pojawia się numer telefonu do Albatrosa. A gdzie dokładnie się dodzwonili, zdają sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy już z nami rozmawiają. W związku z tym w sezonie odbieramy kilkadziesiąt telefonów dziennie. No chyba że jestem poza zasięgiem, to jestem w stanie jeszcze cokolwiek zrobić w ośrodku. W tym momencie ogromną pomoc oferuje Ptasia Straż, która jest w tym momencie nieoceniona.

- Zdarza się, że ratując ptaki nieświadomie możemy zrobić im krzywdę. Co jest największym przewinieniem?
- Przede wszystkim jest to zabieranie podlotów. To interwencje, które są zupełnie bezpodstawne i są rodzajem porwania. Nagminne jest zabieranie przez ludzi młodych sów. Apelujemy, ale to nie pomaga. I tak taka sytuacja powtarza się. Choć z drugiej strony zawsze musimy też realnie ocenić sytuację. Nawet w takich przypadkach może okazać się, że podloty są chore czy ranne. Każdy przypadek trzeba rozpatrzyć indywidualnie, by mieć pewność, że zrobiliśmy wszystko właściwie. Dobrze by też było, by ludzie poznali nas bliżej. W naszym ośrodku w Bukwałdzie na stałe pracują trzy osoby.  W sezonie jest nas więcej, ponieważ pacjentów jest tak dużo, że w trójkę nie dalibyśmy rady. Młode ptaki muszą być karmione co dwie godziny. W większości przypadków każdego trzeba karmić indywidualnie, bo nie jedzą samodzielnie.

- To praca przez 24 godziny na dobę.
- Czasem udaje się przespać. W sezonie nie ma co myśleć o tym, że zostanie jakikolwiek czas wolny. Wciąż jest coś do zrobienia. Poza sezonem na chwilę można pocieszyć się spokojem, choć wtedy pozostają do wykonania prace, na które do tej pory brakowało czasu. Trzeba wypełnić papiery, uporządkować dokumenty.

- Bo praca Fundacji to również ciągłe pozyskiwanie nowych projektów, które umożliwią realizację kolejnych zadań.
- Okazuje się, że w naszej pracy najtrudniejszy nie jest wysiłek, który musimy włożyć w transport, zabiegi, zapewnienie pokarmu i czystości w wolierach i na wybiegach, ale zdobycie odpowiednich funduszy, abyśmy mogli wypełniać swoje zadanie zgodnie z wiedzą i standardami wypracowanymi przez najlepsze ośrodki o podobnym profilu na całym świecie.

- Ten wysiłek się opłacił, bo udało się pozyskać środki, dzięki którym powstał m.in. nowy budynek Ptasiej Kliniki.
- Dzięki środkom unijnym udało na się wybudować i doposażyć nowy budynek lecznicy. Miejsce przyjmowania pacjentów oddzielono od sali operacyjnej oraz izolatki, wyznaczono też pomieszczenie socjalno-biurowe dla obsługi lecznicy. Ośrodek wzbogacił się także o potrzebny sprzęt m.in. aparat rentgenowski, stół operacyjny, trzy cieplarki dla piskląt, aparat do narkozy wziewnej i narzędzia do chirurgii ortopedycznej. Wybudowaliśmy też trzy nowe woliery zewnętrzne, separujące poszczególne gatunki ptaków, o większej powierzchni użytkowej. Tak duża inwestycja nie byłaby możliwa bez dofinansowania unijnego. Teraz nasze warunki pracy poprawiły się, mamy też większe możliwości przyjmowania kolejnych pacjentów.

- Jakie ptaki trafiają do was najczęściej?
- To bardzo dużo bocianów, gołębi, jerzyków. Są to różne gatunki ptaków krukowatych, ale też myszołowy, puszczyki. To też ptaki wodne. W ośrodku przebywa też m.in. orlik krzykliwy, ale niestety zakwalifikowany do azylu, nie poradzi sobie sam na wolności. Rozpiętość gatunków jest bardzo duża. Trafia do nas coraz więcej pacjentów i tak naprawdę coraz większym wyzwaniem jest utrzymanie ośrodka, a koszty wciąż rosną. W sezonie sam pokarm potrafi kosztować ponad 10 tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć koszty obsługi weterynaryjnej, pracowników, nie mówiąc o opłatach m.in. za prąd. To kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie.

- Czy zauważasz jednak, że dzięki waszej pracy i ogromnemu zaangażowaniu przybywa osób, które was wspierają?
- Tak, rzeczywiście. Na szczęście powiększa się również grono darczyńców, wolontariuszy. Wciąż jednak brakuje nam czasu, by prowadzić w ten sposób nasz profil na Facebooku, by pokazywać ludziom, co u nas tak naprawdę się dzieje.

- A dzieje się naprawdę dużo. Dziś razem wypuszczałyśmy jaskółki, a dzięki wam wiele ptaków wraca do swojego naturalnego środowiska.
- I to jest sens naszej pracy. Najprzyjemniejszym momentem jest wypuszczanie ich na wolność po zakończonym leczeniu.  Mieliśmy na przykład bociana, który w przeszłości musiał mieć złamany dziób. Nie trafił do nas jednak z tego powodu, a dlatego, że wpadł w szpony bielika. Przyjechał z ranami, które wyglądały potwornie. Wydawało nam się, że jego stan jest straszny. Na szczęście nie było tak źle i udało się go wyleczyć. Wczoraj właśnie wyleciał w świat. To historia, która miała szczęśliwe zakończenie. Walczymy tu o każdego ptaka.

- W Ptasiej Akademii, w której przebywają ptaki, które ze względu na stan zdrowia są stałymi mieszkańcami ośrodka, prowadzone są zajęcia edukacyjne. Myślisz, że nasza świadomość się zmienia?
- Staramy się coś zmieniać. Uświadamiać i próbować zrozumieć, że jesteśmy częścią natury i jednym z wielu gatunków, który nie jest lepszy od innych. Mamy swoją świadomość i możemy ją wykorzystać do tego, by po prostu nie szkodzić innym.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz