Czcionka:
Kontrast:
Działając dla innych, działam dla siebie
data dodania: 07.12.2020
Działając dla innych, działam dla siebie

Społecznik to człowiek, dla którego ważnym filarem życia, obok rodziny i kariery, jest działalność na rzecz innych ludzi, wynikająca z wewnętrznej potrzeby zmieniania świata – mówi Agnieszka Kacprzyk, inicjatorka akcji „Obiad dla ucznia”, która razem z grupą osób zaangażowanych w inicjatywę otrzymała wyróżnienie w konkursie na Społecznika Warmii i Mazur Federacji FOSa.

- Znalazła się pani w gronie osób wyróżnionych w konkursie na Społecznika Warmii i Mazur. To motywacja do kolejnych działań?
- To przede wszystkim ogromne zaskoczenie. Każdy kto mnie zna, wie, że działając dla innych, działam dla siebie. Nie jestem typem męczennicy, która składa w ofierze swój czas wolny w służbie ludzkości. Ja to po prostu lubię, to mi daje satysfakcję i wzbogaca moje życie.
I to jest moja najważniejsza motywacja, a nagrody? Są jak prezent od Świętego Mikołaja. Ale święta, święta i po świętach, rano wstaję i każdego dnia zaczynam nowe życie. Ono samo przynosi pomysły do działania.

- Kim jest dla pani społecznik?
- Społecznik to człowiek, dla którego ważnym filarem życia, obok rodziny i kariery, jest działalność na rzecz innych ludzi, wynikająca z wewnętrznej potrzeby zmieniania świata. Zamiast więc oglądać serial, w którym amerykańscy kosmonauci ocalają ziemię przed inwazją obcych, zapuka do samotnej sąsiadki i zapyta, jak się ona czuje. To pewien rodzaj wrażliwości, przekonania, że wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni: „moje szczęście nie jest wyrwane z kontekstu – jest częścią dobrostanu ludzi wokół mnie”.

- Lubi pani wymyślać i inicjować akcje, które pomagają innym?
- Nie jestem typem długodystansowca, bardzo podziwiam ludzi, którzy jako swoją życiową misję wybierają pomoc drugiemu człowiekowi, zwierzęciu, naturze. Moją domeną jest kreacja. Lubię zainicjować, zrobić szum, porwać za sobą ludzi, coś rozpętać, rozkręcić, ale ten akcje mają w sobie taki ładunek emocjonalny, że po każdej trzeba odpocząć, zanim przyjdzie czas na kolejną. Wracam wtedy do swojego świata, w którym jest pisarką, mamą i mam wiele pasji, które nie lubią leżeć odłogiem.
Jednak pomaganie jest ważną częścią mojego życia – od 10 lat co miesiąc wspieram Fundację Serce Dziecka – to symboliczne podziękowanie za udaną operację syna, piszę pro publico bono, prowadzę audycję  „W poszukiwaniu straconego Ego” w Radiu UWM, w której rozmawiam z gośćmi jak żyć lepiej i pełniej. Daję to od siebie światu w ramach wdzięczności za to, kim jestem, ile mam w życiu szczęścia. To dla mnie ważne, żeby nie tylko brać, ale i dawać, żeby był stały przepływ i równowaga. 

- Podobno akcję „Obiad dla ucznia” wymyśliła pani w lesie?
- Las to dla mnie wyjątkowo magiczne miejsce – tu rodzą się najlepsze pomysły na teksty, tu ładuję baterie. Zachwyca magia kreacji. W jednej minucie nie ma nic, podczas spaceru wpadasz na jakąś śmiałą myśl i zaczynasz stwarzać. Pamiętam, że podzieliłam się tym pomysłem na Facebooku, następnego dnia już zadzwonił do mnie POLSAT, przyjechała ekipa telewizyjna i nie było odwrotu. Powiedziałam „A”, trzeba było powiedzieć „B”. 

- I jeszcze wtedy niewiele osób wierzyło w jej powodzenie…
- Rozmaite osoby będące w rozmaitych strukturach placówek opiekuńczych i fundacji pukały się w czoło, że po pierwsze pomysł nierealny, bo jak w warunkach lockdownu nakarmić dzieci, po drugie od tego są oni, a ja – osoba prywatna, która ma żadnej siły sprawczej, po trzecie w wielu sekretariatach szkół dostałam po głowie, że proszę o listę dzieci objętych opieką MOPS-ów, ignorując świętą ustawę o RODO.
Ale, że wszechświat lubi rónowagę, tyle samo osób mi kibicowało, poznałam mnóstwo świetnych  pedagożek, które entuzjastycznie zareagowały, wspierały mnie koleżanki, dzwoniąc po zaprzyjaźnionych restauracjach i wreszcie do akcji wkroczyła lokomotywa całego przedsięwzięcia, czyli Arka z Tomkiem Sztachelskim na czele.

- Kiedy inicjowała pani akcję „Obiad dla ucznia”. Spodziewała się pani tak dużego odzewu?
- Kiedy inicjowałam akcję, cała kreacja działa się na gorąco i w ogóle nie wiedziałam, co z tego wyjdzie. Tymczasem po pierwszym tygodniu nastąpił efekt kuli śnieżnej – zgłaszały się restauracje, firmy, hurtownie, ludzie, których roboczo nazywaliśmy kurierami do rozwożenia obiadów bili się o miejsce w grafiku. Każdego dnia wieczorem wysyłałam grafiki i listy adresowe moim kurierom, rano zagrzewałam i do pracy, a po południu oni rewanżowali się raportami i zdjęciami. Tak się wzajemnie nakręcaliśmy, że ja dziękowałam im, oni mnie, ja Tomkowi, Tomek mnie. Wszyscy sobie dziękowali – tyle było w nas radości i wdzięczności.

- Jednak nie byłoby tej akcji bez tych wszystkich ludzi, którzy zaangażowali się w pomoc. Komu akcja zawdzięcza sukces?
- Zawsze mówię o tym, że kiedy inicjuję jakąś akcję – jestem tylko zapłonem. Jeśli nie trafię na dobry grunt, spłonę i nic nie zrobię. „Obiad dla Ucznia” to zasługa sztabu ludzi - pewnie będzie setka albo i więcej. Tomek Sztachelski – lokomotywa, ale też Bank Żywności, wiele olsztyńskich restauracji, kurierzy, prywatne osoby, które podejmowały się gotowania. To było istne szaleństwo. W każdym tygodniu zwiększaliśmy dostawy. Sama? Sama to ja mogę napisać wiersz do szuflady.

- Sami rozwoziliście obiady, z jakimi słowami spotykaliście się kiedy trafialiście do rodzin?
- Każdego dnia powtarzałam moi kurierom – nie oczekujcie wdzięczności. Jak zdarzy się fajny gest - super, jeśli nie -  ok. Nie robiliśmy przecież tego, żeby ktoś nam dziękował. I tak bywało – otrzymaliśmy wiele ciepłych słów, widzieliśmy wzruszenie. Czasem to była chora samotna mama z piątką dzieci, czasem babcia, która jest sama z wnukami, ale zdarzały się pretensje, że menu nie takie, albo że za długo czekają na kuriera. Nie jestem oderwana od rzeczywistości i wiem, jak roszczeniowi potrafią być ludzie przyzwyczajeni od wyciągania ręki po pomoc. Niektórzy krytykowali tę akcję, że zamiast wędki, dajemy rybę. Ale razem z Tomkiem Sztachelskim ustaliliśmy, że profilaktyką i edukacją można zajmować się w czasach pokoju, a podczas wojny, bo epidemia ma też takie oblicze, trzeba sobie pomagać i basta.

- Myśli pani, że takie pospolite ruszenie, jakie miało miejsce na początku pandemii, ma jeszcze szansę się powtórzyć?
- Ja jestem od kreacji – powtarzanie tego samego byłoby dla mnie trudne, ale tej jesieni  zorganizowałyśmy z koleżankami zbiórkę wody i kosmetyków dla pacjentów z COVID-19 i odzew był niesamowity.
Teraz przed świętami chcemy przygotować osobom bezdomnym paczki, aby miały namiastkę domu. Polacy mają w genach powstańcze zrywy, więc jeśli się przemówi do ich serc, są gotowi na wiele.
red.

Fot. Arek Stankiewicz