Chcecie zobaczyć, jakie efekty daje siła kobiet? Zajrzyjcie do Barkwedy w gminie Dywity. Tam działa jedno z najmłodszych kół gospodyń w województwie warmińsko-mazurskim. To Napoleonki.
Ta społeczność działa już od dawna, jednak dopiero w lutym oficjalnie stała się Kołem Gospodyń Wiejskich o nazwie Napoleonki. Nie bez powodu, bo Barkweda jest miejscem, w którym odbywa się co roku impreza historyczna nawiązująca do wojen napoleońskich na Warmii. To właśnie tutaj 3 lutego 1807 roku doszło do walk o przeprawę na Łynie pomiędzy armią francuską dowodzoną przez Napoleona Bonapartego i armię rosyjsko-pruską. Od lat właśnie tutaj zjeżdżają więc rekonstruktorzy z całej Polski, by wziąć udział w inscenizacji bitwy. A tam, gdzie ważne wydarzenia, nie może zabraknąć aktywnych kobiet z Barkwedy.
— Najpierw powstała świetlica, a później tak naturalnie sami zaangażowaliśmy się w rozwój tego miejsca — wspomina Teresa Banasik, sołtyska Barkwedy, a zarazem członkini Koła Gospodyń Napoleonki.
Słodkie piątki
Dzięki zaangażowaniu grupy mieszkańców widać, jak Barkweda się zmienia. Po pierwsze, inni są mieszkańcy, inna jest też sama wieś. Pojawiają się zieleńce, a to tablica miejscowości, a to donice, które wiosną zapełniają się kwiatami. mWidać, że ludziom zależy, by miejsce, w którym żyją, było zadbane i wyjątkowe. Nie boją się wyzwań. Tutaj każdy walczy z codziennością, więc determinacji i wytrwałości pozazdrościłby im niejeden. Kiedy trzeba, bierze się sprawy w swoje ręce. A kiedy trzeba coś zrobić, wystarczy hasło: „wszystkie ręce na pokład”, i wszyscy już są.
— Zawsze było tak, że kiedy trzeba było, to stawiałyśmy się, z dziećmi. Tutaj zawsze były z nami — opowiada Hanna Wawerko. — Jeśli coś robiłyśmy w wiosce, czy w świetlicy, to zawsze z dziećmi. Każdy miał swoje zadanie, adekwatnie do wieku i możliwości.
— Kiedy trzeba, to też kosimy trawę we wsi, kosami spalinowymi. Tutaj nikt nie boi się ciężkiej pracy — opowiada Teresa. — Ja nauczyłam się posługiwać piłą, wycinarką. Nie ma narzędzi, których nie użyję. Mogę wszystko. Teraz mnie tylko mąż spawać nie nauczył — dodaje ze śmiechem.
Może dlatego w czasie dożynek można było je spotkać w koszulkach z napisem „Barkweda się nie da”.
To już nie te same gospodynie, które jeszcze do niedawna kojarzono wyłącznie z robótkami ręcznymi i dobrą kuchnią. Dziś wciąż gotują, bo co to byłoby za spotkanie bez dobrego poczęstunku. Jeszcze przed założeniem koła w świetlicy były więc tzw. słodkie piątki, gdzie obowiązkowo pojawiały się słodkości. A to faworki, a to ciasto, a to pączki. Nie zdziwcie się więc, kiedy gospodynie poczęstują was napoleonką. Choć jeszcze do niedawna nie zdawały sobie sprawy, że nazwa deseru będzie prorocza. Gospodynie biorą udział w konkursach kulinarnych, bo to lubią. Mają swoje słodkie hity. Wśród ciast to Salceson Tereni, Niebo w Gębie, czy Fiona. Niech was nie zmylą nazwy, to niezłe przysmaki. Przygotowują też sute jadło, które cieszy się na festynach ogromną popularnością. W czasie targów czy imprez też mają swoje kulinarne, sprawdzone przepisy. Na ostatnią inscenizację bitwy w Barkwedzie obierały kilogramy ziemniaków, które są składnikiem słynnej barkwedzkiej zalewajki.
Według tajnej receptury
— To nasza najsłynniejsza zalewajka. Najsłynniejsza ze słynnych. Przygotowywana według tajnej receptury. Choć przyznajemy, że ostatnio zdradziłyśmy, co jest tym tajemniczym składnikiem. To serce nasze, po prostu serce — tłumaczy Hanna Wawerko. — No dobrze, i bardzo dużo dobrego, wędzonego mięsa.
— Ale miałaś nie zdradzać — wtrąca szybko Teresa, sołtyska.
— No i co, i tak nie ugotują — odpowiada ze śmiechem pani Hanna. — Bo by zupa się udała, muszą być nasze dziewczyny i cały wieczór spędzony w kuchni.
Po barkwedzką zalewajkę ustawiają się tłumy. Rekonstruktorzy z całej Polski raz po raz podchodzą z menażkami, bo nie mogą najeść się tutejszym przysmakiem.
— I dziwią się, że u nas mają tę zupę za darmo. Wszędzie muszą za nią płacić — dodaje Teresa Banasik.
Przygotowują też kulgańce, które są po prostu kotletami ziemniaczanymi, ale robionymi według barkwedzkiej receptury. To tyle o kulinariach. Bo tutaj, kiedy nie ma wydarzeń, dożynek i imprez, również dzieje się dużo. W kołach gospodyń działają kobiety, które pełnią ważną rolę w swojej społeczności. Pokazują, że liderka w środowisku może zmienić postrzeganie kobiet. Jedną z najstarszych kobiet wśród Napoleonek jest Anna Dąbrowska. Nie brakuje jej dystansu i humoru.
— Te nasze wspólnie spędzone chwile to dla nas relaks. Tutaj naprawdę odpoczywamy, choć pracy nie brakuje. Wieś upiększamy, by było u nas pięknie. Wszystko robimy same — zapewnia Anna Dąbrowska.
A słynne Minionki, które stały się również symbolem wsi, przygotował syn pani Anny – Przemek. Inna członkini koła – Bożena Królikowska, odpowiada za część artystyczną wielu wydarzeń. Zaśpiewa niemal każdy utwór.
Perła Warmii
— Ale u nas nie ma podziału na wiek. Są i osiemnastki, i starsze. To nie ma znaczenia. Najważniejsze, to być razem, integrować się. Chodzi o to, by działać wspólnie. Mamy fundusz sołecki, ale pójdzie nam na oświetlenie. A może dzięki temu, że jesteśmy Kołem Gospodyń uda nam się zrobić coś więcej na rzecz naszej miejscowości? — planuje Teresa Banasik.
A mężczyźni? Jak sami mówią, oni odpowiadają za część techniczną. Co wymyślą żony, oni realizują. Tak było na przykład z domkiem dziecięcych zabaw, który stanął przy świetlicy. Zrobili go mężczyźni ze wsi, którzy też działają w kole. Są więc gospodynie, ale i gospodarze. W gronie wspomagających jest Tomasz Kardacz, lekarz.
— Dotychczas tutejsze środowisko wykazało się olbrzymim hartem ducha, a co za tym idzie osiągnięciami i sukcesami. Z Barkwedy, miejscowości opuszczonej, zaniedbanej, udało im się stworzyć perłę Warmii — mówi po namyśle Tomasz Kardacz, mieszkaniec Barkwedy od 1995 roku, lekarz. — To było możliwe tylko dzięki wielkiej miłości ludzi, którzy się tutaj urodzili, którzy tutaj zostali i związali swój los z tym miejscem. Teraz Barkweda zmieniła się w niezwykle piękną i atrakcyjną miejscowość.
Ile stereotypów wiąże się z mieszkanką wsi? Dużo. Wszystkie mieszkanki Barkwedy przełamują je po mistrzowsku. Dla nich najważniejsze jest wyrwanie się od codzienności, w której dominują praca i dom. Wychodzą z domu, żeby odetchnąć. Wspierają się wzajemnie. Wiedzą, że kiedy trzeba podnieść się z życiowego dołka, potrzebna jest dobra energia innych. Są otwarte na nowe wyzwania i dostosowują się do zmieniającego się świata.
Dziś wiele kobiet na wsiach pracuje w pobliskich miastach, tak, jak to się dzieje i w Barkwedzie. Kobiety integrują się i to, że są razem, jest ich siłą.
— To nie jest ważne, jaki zawód wykonujemy, a to, czym możemy podzielić się z innymi — mówi Justyna Rólka. — Kiedy trzeba co pomóc, to zawsze staram się być. U nas nie ma podziału, kto, czym się zajmuje. U nas wszyscy angażują się, jak mogą.
— Kobiety są wielkie, mogą robić wszystko — zapewnia Teresa Banasik.
Kobiety w Barkwedzie mają świadomość, jak ważna jest ich aktywność. Bo w ten sposób pokazują, że warto działać na rzecz miejsca, w którym żyją. I chcą zmienić stereotypowe myślenie o swojej wsi. Turyści latem zatrzymują się przy Minionkach w Barkwedzie i robią sobie zdjęcia. Latem w Barkwedzie, kiedy pogoda sprzyja, w okolicy pojawiają się tłumy odwiedzających. To w Barkwedzie od lat odbywały się też słynne spływy kajakowe.
A teraz Napoleonki, pozując na tle portretu Napoleona autorstwa Jana Młyńskiego, krewnego Teresy Banasik, snują kolejne, ambitne plany.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz